Rusz się - na zdrowie!
Na moim profilu na Instagramie raz po raz zachęcam moich odbiorców do biegania, a właściwie do ruchu we wszelakich formach. Robię to systematycznie i z uporem maniaka. Czy dlatego, że wyrosłam w rodzinie o sportowych tradycjach? Czy od zawsze jestem biegaczką, pływaczką, joginką, amazonką? Czy dlatego, że mam podpisany kontrakt reklamowy z producentem sportowej odzieży, supli dla sportowców czy przedstawicielem sieci klubów fitness? Nie, nie i nie.
Sport jest dziedziną, którą całe życie odkrywam dla siebie. Fakt - jako mała dziewczynka do 10 roku życia uczestniczyłam w zajęciach zespołu wokalno-tanecznego i trochę ruchu tam było. W Akademii Teatralnej, którą ukończyłam ponad 20 lat temu, była również szermierka, plastyka ruchu, podstawy baletu, gimnastyka i taniec współczesny. Ale w moim rodzinnym domu nie jeździło się na nartach czy koniach, nie wspinało po górach ani nie pływaliśmy kajakiem. Niestety nie. Dostałam natomiast gruntowne wykształcenie muzyczno-humanistyczne, a więc i wgląd, że dojrzały człowiek winien sam zadbać o siebie. Przywilejem dorosłości jest wolność wyboru, ale i odpowiedzialność za te wybory właśnie.
Przeżywamy nasze ziemskie życie w ciele ze wszystkimi jego wspaniałościami i ograniczeniami, sztywnościami, przykurczami, plastycznością miejsc wszelakich w różnych dekadach naszego życia. Z doznaniami przyjemnymi, nawet z rozkoszami, a także bólami, trudem, wstydem. Do pewnego momentu możemy ciało zmieniać, kształtować, rzeźbić, ale pewne jego elementy już tylko zaakceptować, a w najpiękniejszej formie - polubić, otulić miłością, nawet jeśli nie mieszczą się one w tzw. kanonie piękna. Oczywiście w dobie medycyny estetycznej można w większym zakresie poddawać nasze ciało zmianom, by dorównać do ww kanonu. Tylko po co? I kto ten kanon ustala?
W ciele również przeżywamy nasze emocje, ten wykwintny koktajl substancji chemicznych, który informuje nas o (nie)zaspokojeniu naszych potrzeb. Wspaniałe właściwości ruchu odkrywam najczęściej właśnie wtedy, gdy jest mi „w ciele trudno” i zupełnie nie chce mi się ruszać. Gdy przeżywam załamania, borykam się z problemami, jestem przepracowana czy zestresowana ponad miarę - wtedy najchętniej przykryłabym się kocem i nie ruszała. I czasem też tak robię. Ale ostatnio coraz częściej wyciągam matę i z czułością, powolutku robię kilka asan z pierwszej serii jogi ashtanga. Następne asany przychodzą już same, z coraz większą łatwością i wdzięcznością mojego spiętego ciała.
Podobnie jest u mnie z bieganiem. Nienawidziłam biegać i po dziś dzień pierwszych 100-200 kroków pokonuje tylko siłą woli. Nierówny oddech, zbyt spięte mięśnie, rwane tempo… Wiem, są aplikacje lub trenerzy, którzy mogą pomóc mi w szybszym opanowaniu tych utrapień, ale… I tu dochodzimy do sedna sprawy. Biegam nie po to, by startować w maratonie - wtedy faktycznie ulepszenie techniki miałoby dla mnie sens. Biegam, bo to forma odkrywania siebie. Odkrywania tego wspaniałego organizmu, którym jest ludzkie ciało. Biegam i sprawdzam, jak to jest dla mnie dziś truchtać, jak zwiększać tempo. Sprawdzam wytrzymałość mięśni danego dnia, ale i stan umysłu. Bo bieganie jest dla mnie głównie o tym. Dlatego biegam bez słuchawek, w ciszy, a właściwie wśród śpiewu ptaków, szumu liści, odgłosów piasku pod butami. Z czułością dobrego rodzica dopinguję siebie samą do każdego kolejnego kroku, gdy np. podbiegam pod górkę. A czasem słucham tego wewnętrznego głosu w głowie, który często wręcz sarkastycznie komentuje: „Nie dasz rady wbiec na tę górkę. Zmęczona jesteś już, odpuść.”
Podejmuję wtedy z nim polemikę, czasem negocjacje. Zagaduję go, robiąc przy okazji kolejne kroki przed siebie, aż w końcu staję na szczycie z triumfalnym: „Nie dam rady? No to zobacz, Głosie!”
W ten sposób podczas kilkukilometrowej przebieżki ćwiczę nie tylko ciało, ale i pracę ze swoimi schematami myślowymi. Niejako rozciągam się wewnątrz siebie, tak jak warto rozciągać mięśnie po sprincie. Jednym z zadań naszego mózgu jest oszczędzanie maksimum energii - niezbędnego zapasu dla ciała na tzw. czarną godzinę. Nie jest zatem w pierwotnym interesie tego organu dopingować nas do biegania dla przyjemności, a nie w ramach ucieczki przed ewentualnym zagrożeniem w postaci drapieżnika czy pożaru. Ale tu winna odezwać się dorosła, odpowiedzialna część nas, która wie, że nie uciekniesz efektywnie przed niczym, jeśli mięśnie będą zasiedziałe, zastałe. Piszę o uciekaniu, ale przecież można też zmienić wektor i biec do czegoś, ku czemuś - i wtedy sprawność ciała jest dodatkowo premiowana.
By „dobiec” do swojego celu, trzeba mieć dobrą kondycję. I tu z metafory schodzę na Ziemię. Moi coachingowi klienci, którzy stawiają przed sobą wysokie, duże cele, zawsze dopingowani są przeze mnie do zadbania o jakościowy sen, odpowiednią dietę i kondycję fizyczną właśnie. Aby wspinać się na wysoki szczyt, trzeba się przygotować, a potem podtrzymywać ten stan, by wytrwać w sukcesie. Każdy przysłowiowy szczyt, na który się wspinamy - czy to rozwój kariery, przebranżowienie, gruntowna zmiana życia w kierunku podnoszenia dobrostanu - potrzebuje naszej energii do aktywnego działania. Jesteśmy całością - ciałem, umysłem i duszą (duchem).
„Mens sana in corpore sano” - „W zdrowym ciele zdrowy duch” - jak pisał rzymski poeta Juwenalis. I tu ciekawostka - dzięki lekturze książki Ewy Woydyłło pt. „Żyć lepiej. O rozwoju osobistym” dowiedziałam się, że nie dość, że przestawiliśmy w polskim tłumaczeniu szyk zdania, to jeszcze wkradł się drobny błąd. Słowo „mens” oznacza z łaciny „umysł”, a nie „duszę” (z łac. animus, spiritus). Ale - w toku mojego logicznego wywodu o bieganiu - rzec by można: „To nawet lepiej!”. Dokładnie o to mi chodzi.
Wracając do meritum. Zawsze, gdy słyszę - a dodam, że słyszę to bardzo często - „ale ja nienawidzę biegać”, które ma uciąć moje kolejne zachęty w temacie, dodaję: „Absolutnie to rozumiem. Zatem…” I tu Ciebie również, mój drogi Czytelniku/Czytelniczko, zachęcam - wybierz jakąkolwiek formę ruchu, która będzie dla Ciebie wyzwaniem, zaangażuje do pracy całe Twoje ciało, zmusi do pochylenia się nad jakością oddechu, podniesie ciut ciśnienie krwi. Niech to będzie aktywność, w której masz szansę się rozwijać. Dosłownie krok po kroku robić postępy. Po kilku treningach poczujesz pierwsze rezultaty, a wspaniały darmowy koktajl endorfin zaleje Twój organizm już po pierwszym razie. „Skutkiem ubocznym" będzie zdrowsze ciało i bonus w postaci lepszej pracy umysłu.
Widzę ,że kręcisz głową z niedowierzaniem. Podoba mi się to. Nie wierz mi na słowo. Sprawdź na własnej skórze.Zaplanuj miesiąc próbny…A potem kolejny i kolejny :))
I pamiętaj proszę;
„Motywacja pozwoli Ci zacząć. Nawyk-wytrwać w działaniu”( Jim Rohn )
Wróć na Stronę Główną